Z każdym kolejnym oddechem, czułam jak klatka piersiowa dotyka ziemi coraz bardziej. Jeszcze trochę i moje serce wykopie w podłożu dziurę. Jeszcze kilka minut i być może dotrę do Piekła. Mimo że liczyło się tylko to, że go w końcu odnalazłam, a Duch dał nam czas, nie sądziłam, że będę w stanie myśleć jeszcze o sobie. Trzymając go za chłodną rękę, kilka minut temu, nie potrafiłam przywołać żadnego szczęśliwego wspomnienia. Żal rozrywał mnie od środka bardziej, niż ból po utraconej nodze. Chyba pokochałam cię w końcu bardziej, niż samą siebie, szkoda że tak późno. Wiem, że mi wybaczysz. Zawsze wybaczasz. Dopiero teraz zaczynam czuć śmierć na tyle, żeby ujrzeć pośród gwiazd jego uśmiech. Kiedyś, kiedyś się spotkamy. Obiecałeś mi to, prawda? Kiedyś będziemy w końcu razem, na makowym polu, trzymając się – zupełnie jak teraz – za ręce. To nasze pierwsze życie, drugie będzie już szczęśliwe. Zasłużyliśmy na to, kochany. Tak bardzo chciałabym ci spojrzeć jeszcze raz w oczy i zobaczyć to wszystko, co nas czeka. Uwierzyć i…
Oczy niechcące widzieć księżyca, gasły w jego blasku. Pięknie okrutna śmierć.
Myślę że uważałam w tamtym momencie za chichot bogów czas śmierci przeznaczony mi na znienawidzoną porę. Nocą nigdy nie potrafiłam dostrzec emocji w jego oczach i stwierdzić, czy uśmiech był prawdziwy.
Pióro zatrzymało się w powietrzu, stalówka drżała w dłoni przez chwilę, po czym z głośnym hukiem odbiła się od drewnianej podłogi. Nie wiedziała, czy to jej myśli, czy bohaterki. Granica zatarła się. Uderzyła otwartą dłonią w polik: Żyj, do cholery. Żyj. Kartka papieru zapisana w połowie, przedarta na pół, zakończyła kolejną godzinę pisania. Bała się tego, jakby jej słowa rzeczywiście tworzyły przyszłość – w końcu w przeszłość wpisały się idealnie. Rana, którą zadała postaci, spalała jej własną kończynę. Żyj, Kaoru, żyj. To tylko pieprzony skurcz.
Papierosy nigdy nie smakowały tak wspaniale.
Modegi nie paliła zbyt często, przeważnie wiązało się to ze świętowaniem. Nigdy też nie paliła sama, aż do dzisiaj. Samotności przy papierosie bała się chyba mocniej niż śmierci – lub widziała w niej samą jej istotę. Prawdopodobnie było to spowodowane wspomnieniami. Jako mała dziewczynka, zobaczyła martwego ojca z papierosem w ustach. Potem wybuchła wojna i widziała wiele innych trupów, jednak tylko obraz martwego rodziciela, samotnego, z dymiącym papierosem, stał się dla niej tym przerażającym.
Dreszcz wstrząsnął wątłym ciałem, ramiona pokryły się gęsią skórką, a ona zastanawiała się tylko nad jednym – czy to pierwszy śnieg, czy już wspomnienie.
Urywki tamtego dnia powracały do niej szybciej, niż kolejne płatki śniegu próbujące przetrwać w tak niekorzystnym środowisku, jakie tworzył im jej własny organizm. Wyrzuciła papierosa i sięgnęła po kolejnego, zawilgocony ustnik odbierał jej przyjemność z celebrowania tej chwili.
– Postradałam zmysły.
Ledwo słyszalne dla niej samej słowa zniknęły w dymie, a wiśniowe usta rozciągnęły się w uśmiechu. Papierowe ściany i drewniane podłogi jej dawnego domu, były coraz wyraźniejsze. Zaciągnęła się jeszcze raz, jej dziecięcy głos, lub jego wyobrażenie, dudnił jej w głowie. Pamiętam… Widzę.
Ściany oszukiwały mnie bardziej, niż matka mówiąca pół roku szybciej, że wróci ze szpitala. Miałam 4 lata i pamiętam, że serce waliło mi jak nigdy w życiu. Klatka paliła, a gardło drżało od niemiarowych uderzeń. Pamiętam jak zatrzymuje się przy dębowej szafie i patrzę w lustro. Nie potrafię teraz powiedzieć jak wyglądałam wtedy, jedyne co przebija się przez mgłę czasu to dotyk. Wspomnienie jak dotykam szyi, zjeżdżam dłonią pod kołnierz i sprawdzam, czy we śnie nie przykleiłam tam sobie wybuchowej karteczki. Co było potem? Wiem, że chcę otworzyć drzwi do washitsu, wiem że mam bose stopy, bo boję się znów zabrudzić maty. Białe plamy migotają wszędzie, jakby życiodajny duch opuszczał powoli dom. Zbyt bałam się krzyczeć i wołać go. Do tej pory się boję, czułam już wtedy, że nie usłyszę niczego. Milczę. Wielokrotnie próbowałam wracać do tej chwili, jednak wciąż nie potrafię przypomnieć sobie przyczyn tego uczucia. Czy to sen, czy ojciec powiedział coś szybciej, co potrafiło kilkuletniej mi na tyle utkwić w głowie, czy duch matki... Nie wiem. Wiem, co zobaczę i przedłużam chwilę przed tym. Siedział tam, oparty o malowane szafy; obok leżały zdjęcia mamy. Pamiętam jeszcze, że radio grało. Jedno z nielicznych w wiosce. Są coraz bliżej. Już nie pamiętam. Zarządza się pełną mobilizację. Klękam obok i pierwsze, co robię to gaszę papierosa. Mama nie lubiła, kiedy palił. Kobiety i dzieci... Już nie wiem, co mówili, naprawdę nie pamiętam. Czuję tylko, że teraz jestem tylko ja. Że moja wojna i moje trupy już tu są, że już mam to wszystko za sobą. Może dlatego się nie boję? Ani tej nocy, ani żadnej innej, nawet kiedy niebo spadało nam na głowy wraz z ciałami zabitych. Strzepuję resztki popiołu z jego dłoni do popielniczki. Siadam obok i przytulam się do jego ramienia, ciało przechyla się i przygniata mnie. Kładę się i układam głowę taty obok swojej, próbuję ułożyć inaczej jego rękę, żeby wyglądał jakby spał. Ten zapach papierosów nie daje mi spokoju. Nikt tak nie pachniał jak on wtedy. Pamiętam jak się denerwuję, że nie mam dość siły, żeby to zrobić. Jestem na niego zła, że mi nie może pomóc. W końcu daję za wygraną, patrzę na niego, a on patrzy na mnie. Otwarte, puste oczy i zapach papierosów. Papierosów i czegoś jeszcze, co to za zapach? Dopiero wtedy ośmielam się odezwać, dopiero w momencie, kiedy moje dzieciństwo i późniejsze życie zostaje wyniszczone przez to jedno wspomnienie. Tatusiu, porwij mamę...
– ... i wróć razem z nią.
Dojrzali, w pełni dorośli i ukształtowani, postrzegamy świat inaczej, pamiętamy go inaczej niż dziecko. Moim przekleństwem jest możliwość zobaczenia go takim, jakim nigdy nie będzie dla was. Widzę go, tak jak już zapomnieliście na niego patrzeć. W pełni, bez zbędnej zasłony, samymi uczuciami. Nie jestem geniuszem, nie jestem nikim wybitnym. Po prostu słyszę bicie waszych serc, i znam je na pamięć. Od dwudziestu lat widzę, kim jesteście naprawdę. To chyba sprawia, że jestem i będę wiecznie niespokojną.
Kolejny dreszcz wstrząsnął jej ciałem, teraz już była pewna, że to z zimna. Rzuciła papierosa w świeży śnieg i wróciła do mieszkania. Kafelki na podłodze i białe ściany, rozkładana kanapa na wprost okna, przy prawej ścianie regały z książkami i duża szafa, bez lustra. Z drugiej strony namiastka kuchni, drzwi wyjściowe i te prowadzące do łazienki, biurko i stos książek wciśniętych w róg pokoju. Jej całe obecne życie na trzydziestu pięciu metrach kwadratowych. Zgasiła światło i usiadła na kanapie otulając się kocem, śnieg padał coraz intensywniej. Gęsia skórka jednak nie ustępowała, czyżby jednak to wciąż było wspomnienie?
W głowie mieszało jej się od tego wszystkiego, serce znowu waliło. Odruchowo sięgnęła po poduszkę; w poszewce trzymała leki na serce. Dwie tabletki; jedna za życie, druga na przeżycie. Uśmiechnęła się, zmrużyła oczy i znowu uśmiechnęła, potem jeszcze raz i kolejny. Za każdym razem wyobrażając sobie, że on znowu mówi, że kiedy się uśmiecha, jest jeszcze piękniejsza.
– Czasami bywam żałośnie samotna.
***
24 października,
Dzisiaj znowu brałem leki, znowu ominęła mnie misja. Znowu, znowu, znowu.
Mam dwadzieścia trzy lata. I czuję śmierć. Chyba gdzieś pod prawym okiem.
2 listopada,
R. przepadł. Powiesił się ze strachu przed śmiercią.*
Sasori chce zmienić leki.
14 listopada,
Przeglądam dziennik, poprawiam błędy. Próbuję się doczytać. W sierpniu i na początku września było najgorzej, ręka tak mi drżała, że stalówka przebiła kartki.
Boję się o siebie, boję się o niego. Ostatnio mało jem, wymiotuję po prawie każdym posiłku. Jeszcze rok. Bóg musi mi dać rok.
9 grudnia,
Sprawunki w Kirigakure. Kisame jest zachwycony.
Ledwo słyszalne dla niej samej słowa zniknęły w dymie, a wiśniowe usta rozciągnęły się w uśmiechu. Papierowe ściany i drewniane podłogi jej dawnego domu, były coraz wyraźniejsze. Zaciągnęła się jeszcze raz, jej dziecięcy głos, lub jego wyobrażenie, dudnił jej w głowie. Pamiętam… Widzę.
Ściany oszukiwały mnie bardziej, niż matka mówiąca pół roku szybciej, że wróci ze szpitala. Miałam 4 lata i pamiętam, że serce waliło mi jak nigdy w życiu. Klatka paliła, a gardło drżało od niemiarowych uderzeń. Pamiętam jak zatrzymuje się przy dębowej szafie i patrzę w lustro. Nie potrafię teraz powiedzieć jak wyglądałam wtedy, jedyne co przebija się przez mgłę czasu to dotyk. Wspomnienie jak dotykam szyi, zjeżdżam dłonią pod kołnierz i sprawdzam, czy we śnie nie przykleiłam tam sobie wybuchowej karteczki. Co było potem? Wiem, że chcę otworzyć drzwi do washitsu, wiem że mam bose stopy, bo boję się znów zabrudzić maty. Białe plamy migotają wszędzie, jakby życiodajny duch opuszczał powoli dom. Zbyt bałam się krzyczeć i wołać go. Do tej pory się boję, czułam już wtedy, że nie usłyszę niczego. Milczę. Wielokrotnie próbowałam wracać do tej chwili, jednak wciąż nie potrafię przypomnieć sobie przyczyn tego uczucia. Czy to sen, czy ojciec powiedział coś szybciej, co potrafiło kilkuletniej mi na tyle utkwić w głowie, czy duch matki... Nie wiem. Wiem, co zobaczę i przedłużam chwilę przed tym. Siedział tam, oparty o malowane szafy; obok leżały zdjęcia mamy. Pamiętam jeszcze, że radio grało. Jedno z nielicznych w wiosce. Są coraz bliżej. Już nie pamiętam. Zarządza się pełną mobilizację. Klękam obok i pierwsze, co robię to gaszę papierosa. Mama nie lubiła, kiedy palił. Kobiety i dzieci... Już nie wiem, co mówili, naprawdę nie pamiętam. Czuję tylko, że teraz jestem tylko ja. Że moja wojna i moje trupy już tu są, że już mam to wszystko za sobą. Może dlatego się nie boję? Ani tej nocy, ani żadnej innej, nawet kiedy niebo spadało nam na głowy wraz z ciałami zabitych. Strzepuję resztki popiołu z jego dłoni do popielniczki. Siadam obok i przytulam się do jego ramienia, ciało przechyla się i przygniata mnie. Kładę się i układam głowę taty obok swojej, próbuję ułożyć inaczej jego rękę, żeby wyglądał jakby spał. Ten zapach papierosów nie daje mi spokoju. Nikt tak nie pachniał jak on wtedy. Pamiętam jak się denerwuję, że nie mam dość siły, żeby to zrobić. Jestem na niego zła, że mi nie może pomóc. W końcu daję za wygraną, patrzę na niego, a on patrzy na mnie. Otwarte, puste oczy i zapach papierosów. Papierosów i czegoś jeszcze, co to za zapach? Dopiero wtedy ośmielam się odezwać, dopiero w momencie, kiedy moje dzieciństwo i późniejsze życie zostaje wyniszczone przez to jedno wspomnienie. Tatusiu, porwij mamę...
– ... i wróć razem z nią.
Dojrzali, w pełni dorośli i ukształtowani, postrzegamy świat inaczej, pamiętamy go inaczej niż dziecko. Moim przekleństwem jest możliwość zobaczenia go takim, jakim nigdy nie będzie dla was. Widzę go, tak jak już zapomnieliście na niego patrzeć. W pełni, bez zbędnej zasłony, samymi uczuciami. Nie jestem geniuszem, nie jestem nikim wybitnym. Po prostu słyszę bicie waszych serc, i znam je na pamięć. Od dwudziestu lat widzę, kim jesteście naprawdę. To chyba sprawia, że jestem i będę wiecznie niespokojną.
Kolejny dreszcz wstrząsnął jej ciałem, teraz już była pewna, że to z zimna. Rzuciła papierosa w świeży śnieg i wróciła do mieszkania. Kafelki na podłodze i białe ściany, rozkładana kanapa na wprost okna, przy prawej ścianie regały z książkami i duża szafa, bez lustra. Z drugiej strony namiastka kuchni, drzwi wyjściowe i te prowadzące do łazienki, biurko i stos książek wciśniętych w róg pokoju. Jej całe obecne życie na trzydziestu pięciu metrach kwadratowych. Zgasiła światło i usiadła na kanapie otulając się kocem, śnieg padał coraz intensywniej. Gęsia skórka jednak nie ustępowała, czyżby jednak to wciąż było wspomnienie?
W głowie mieszało jej się od tego wszystkiego, serce znowu waliło. Odruchowo sięgnęła po poduszkę; w poszewce trzymała leki na serce. Dwie tabletki; jedna za życie, druga na przeżycie. Uśmiechnęła się, zmrużyła oczy i znowu uśmiechnęła, potem jeszcze raz i kolejny. Za każdym razem wyobrażając sobie, że on znowu mówi, że kiedy się uśmiecha, jest jeszcze piękniejsza.
– Czasami bywam żałośnie samotna.
***
24 października,
Dzisiaj znowu brałem leki, znowu ominęła mnie misja. Znowu, znowu, znowu.
Mam dwadzieścia trzy lata. I czuję śmierć. Chyba gdzieś pod prawym okiem.
2 listopada,
R. przepadł. Powiesił się ze strachu przed śmiercią.*
Sasori chce zmienić leki.
14 listopada,
Przeglądam dziennik, poprawiam błędy. Próbuję się doczytać. W sierpniu i na początku września było najgorzej, ręka tak mi drżała, że stalówka przebiła kartki.
Boję się o siebie, boję się o niego. Ostatnio mało jem, wymiotuję po prawie każdym posiłku. Jeszcze rok. Bóg musi mi dać rok.
9 grudnia,
Sprawunki w Kirigakure. Kisame jest zachwycony.
12 grudnia,
Przespałem trzydzieści godzin. Po raz kolejny opóźniam misję.
W dawniejszych czasach miałem częściej takie spania i rozszerzone doby. Budziłem się nieraz z niepokojem, że przespałem coś ważnego, że może świat się skończył.* A potem, kiedy już się dobudzałem i wbijałem kolejną strzykawkę, rzeczywiście nie było już nic. Znaczy było, tylko słowa tak jakoś głuchły a obrazy zamazywały się. Bielały z każdym mrugnięciem, jak odbitki zdjęć. Przebłyski kolorów, wzorów, smaków, dźwięków i oddechów... To były takie niedobitki. Chyba życia, tylko nie pamiętam czyjego.
15 grudnia,
Spadł pierwszy śnieg.
– Nie podoba mi się tutaj.
Kisame miał wyjątkowo wyrafinowany gust, jak na mordercę tej klasy i osobnika o takiej aparycji. Lubił drogie drinki, ładnie ubrane dziwki i bary w których nie pachniało amoniakiem zakrapianym tanią wódką ryżową. Itachi podziwiał go za to, za resztki człowieczeństwa skupione w tak zabawnej formie jaką tworzył. Czasami nie zauważał, że stali się do siebie podobni, i Kisame przejmujący zwyczaje chłopca z wyższych sfer, przekazał mu też kilka swoich. Mimo że chłopiec nie miał zamiaru nigdy ich przejmować.
– Straszna z ciebie panienka. – warknął niski staruch, wymijając zagradzających wejście do speluny członków Akatsuki i ruszając prosto do baru. Był pijany, głupi lub po prostu podniecało go ryzyko. Równie mocno, co Itachiego oglądanie potworów.
– Co? – zapytał wściekle niebieski, zjawiając się za wątłym mężczyzną i łapiąc go za kołnierz. Czasami tak niewiele potrzeba do określenia człowieka z jakim ma się do czynienia.
Itachi za to zapamiętał to doskonale, była to niewątpliwie ostatnia zabawna sytuacja tego dnia, jaka go spotkała.
– Zbieramy się. – rzucił po chwili Uchiha bez większego przekonania, najchętniej sprawdziłby jak rozwinie się sytuacja, ale w obecnej sytuacji nie mogli sobie na to pozwolić. Misja trwała, a oni zaczęli zwracać na siebie zbyt dużo uwagi, mimo kapturów na głowie i fatalnej renomy lokalu, ktoś taki jak Kisame przyciągał nieproszony wzrok jak magnes... Rzucanie się na klienta baru nie mogło polepszyć ich sytuacji.
Przemknął przez większą długość baru, błądząc między stolikami. Blond czupryna, stercząca ponad oparciem narożnego siedziska była dla niego jak najlepsza chorągiew. Itachi czuł, że im dalej odsuwa się od rozjuszonego Rekina, tym mniej uwagi poświęca mu wątpliwa klientela lokalu. Przysiadł się do Deidary z pewną rezerwą. Zarost, rozpuszczone, wilgotne i ubrudzone od błota włosy oraz przepaska na lewym oku sprawiły, że jego wygląd nabrał nieco dzikiego, męskiego rysu. No i był już lekko podchmielony, głupi uśmiech praktycznie nie schodził z jego ust, a to nigdy nie wróżyło nic dobrego.
Stół był lepki i brunatny, Itachi nie zdziwiłby się, gdyby były to resztki poprzedniego klienta. Na blacie, oprócz już w połowie opróżnionej butelki sake i brudnej szklanki, stały trzy, gliniane figurki. Miał wrażenie, że już gdzieś je widział. Z pewnością było to wspomnienie sięgające jego najmłodszych lat. Czyżby bawił się czymś takim kiedyś? Dostał je gdy był dzieckiem...? Zamrugał, pozostawiając pytanie bez odpowiedzi i przeniósł wzrok powtórnie na Deidare.
– Co ci się stało? – zapytał bez większego zainteresowania, naciągając wilgotny kaptur mocniej. Nie był jedyną osobą w barze, która to robiła. Wchodząc do knajpy zauważył co najmniej dziesięciu innych, którzy woleli nie chwalić się swoim wyglądem.
Blondyn prychnął tylko, po chwili jednak uśmiechnął się głupio i opierając się plecami o siedzisko, splótł ręce na klatce piersiowej. Unikał jednak wzroku Uchihy, wolał przenieść go na zaparowaną szybę.
– Kiedy Kisame skończy się wydurniać? – zapytał, tym razem jednak to Itachi milczał. – Z resztą, to może lepiej, że nie zobaczy tego, co ci chcę pokazać.
Blondyn rzucił na blat gazetę, uśmiechając się jeszcze szerzej.
– Strona trzynasta, mój drogi. Masz szczęście. – rzucił zaczepnie.
– Siedziałeś na niej? – Itachi zapytał z rozbawieniem. – Aż taka jest ważna?
– Ależ tu jest obleśnie. – warknął Kisame, siadając obok Deidary i spychając go na ścianę. – Co to? – zapytał, biorąc do rąk figurki i obracając je w palcach. – Wygląda jak wrona... Dei-chan, coraz lepiej ci idzie. – dodał ze śmiechem.
– Oddaj mi to, idioto – warknął chłopak, wyrywając dzieło z rąk niebieskiego – T O DLA KOGOŚ I N N E G O. – wycedził przez zęby, odkładając delikatnie małą wronę.
– O sake – zawołał ucieszony Kisame – i to chyba całkiem niezłe.
– Nawet na nie nie patrz, troglo...
– Muszę na chwilę wyjść.
Itachi przerwał jednym zdaniem sprzeczkę współpracowników. Był wściekły i jednocześnie niesamowicie wystraszony. Już dawno nie czuł takiej mieszanki, już dawno nikt go do tego nie sprowokował. Nie dał jednak nic po sobie poznać, to go uratowało.
Wyrwał artykuł z czasopisma, wciskając go do kieszeni płaszcza i wstał. Musiał jakoś odreagować, zareagować, zrobić w tej chwili cokolwiek. Ktoś tu bawił się jego nazwiskiem w sposób, który z pewnością mógł zaszkodzi nie tylko mu ale i Sasuke – a tego nie mógł tolerować.
– Przynieś mi jakieś orzeszki, chętnie bym coś schrupał. – krzyknął za odchodzącym mężczyzną rekin. – Wiesz Deidara o co mu chodzi?
– Straszna z ciebie panienka. – mruknął w odpowiedzi, zapijając ostatnie sylaby zdania potężnym łykiem sake i próbując tym samym zatuszować radość. Nawet misja straciła dla nich już znaczenie. Szach mat, Uchiha.
* — Miron Białoszewski.
dopisałam, poprawiłam. boję się tylko, że gdzieś tam coś mi umknęło. gubię się przy dłuższych tekstach, wybaczcie.
Przespałem trzydzieści godzin. Po raz kolejny opóźniam misję.
W dawniejszych czasach miałem częściej takie spania i rozszerzone doby. Budziłem się nieraz z niepokojem, że przespałem coś ważnego, że może świat się skończył.* A potem, kiedy już się dobudzałem i wbijałem kolejną strzykawkę, rzeczywiście nie było już nic. Znaczy było, tylko słowa tak jakoś głuchły a obrazy zamazywały się. Bielały z każdym mrugnięciem, jak odbitki zdjęć. Przebłyski kolorów, wzorów, smaków, dźwięków i oddechów... To były takie niedobitki. Chyba życia, tylko nie pamiętam czyjego.
15 grudnia,
Spadł pierwszy śnieg.
– Nie podoba mi się tutaj.
Kisame miał wyjątkowo wyrafinowany gust, jak na mordercę tej klasy i osobnika o takiej aparycji. Lubił drogie drinki, ładnie ubrane dziwki i bary w których nie pachniało amoniakiem zakrapianym tanią wódką ryżową. Itachi podziwiał go za to, za resztki człowieczeństwa skupione w tak zabawnej formie jaką tworzył. Czasami nie zauważał, że stali się do siebie podobni, i Kisame przejmujący zwyczaje chłopca z wyższych sfer, przekazał mu też kilka swoich. Mimo że chłopiec nie miał zamiaru nigdy ich przejmować.
– Straszna z ciebie panienka. – warknął niski staruch, wymijając zagradzających wejście do speluny członków Akatsuki i ruszając prosto do baru. Był pijany, głupi lub po prostu podniecało go ryzyko. Równie mocno, co Itachiego oglądanie potworów.
– Co? – zapytał wściekle niebieski, zjawiając się za wątłym mężczyzną i łapiąc go za kołnierz. Czasami tak niewiele potrzeba do określenia człowieka z jakim ma się do czynienia.
Itachi za to zapamiętał to doskonale, była to niewątpliwie ostatnia zabawna sytuacja tego dnia, jaka go spotkała.
– Zbieramy się. – rzucił po chwili Uchiha bez większego przekonania, najchętniej sprawdziłby jak rozwinie się sytuacja, ale w obecnej sytuacji nie mogli sobie na to pozwolić. Misja trwała, a oni zaczęli zwracać na siebie zbyt dużo uwagi, mimo kapturów na głowie i fatalnej renomy lokalu, ktoś taki jak Kisame przyciągał nieproszony wzrok jak magnes... Rzucanie się na klienta baru nie mogło polepszyć ich sytuacji.
Przemknął przez większą długość baru, błądząc między stolikami. Blond czupryna, stercząca ponad oparciem narożnego siedziska była dla niego jak najlepsza chorągiew. Itachi czuł, że im dalej odsuwa się od rozjuszonego Rekina, tym mniej uwagi poświęca mu wątpliwa klientela lokalu. Przysiadł się do Deidary z pewną rezerwą. Zarost, rozpuszczone, wilgotne i ubrudzone od błota włosy oraz przepaska na lewym oku sprawiły, że jego wygląd nabrał nieco dzikiego, męskiego rysu. No i był już lekko podchmielony, głupi uśmiech praktycznie nie schodził z jego ust, a to nigdy nie wróżyło nic dobrego.
Stół był lepki i brunatny, Itachi nie zdziwiłby się, gdyby były to resztki poprzedniego klienta. Na blacie, oprócz już w połowie opróżnionej butelki sake i brudnej szklanki, stały trzy, gliniane figurki. Miał wrażenie, że już gdzieś je widział. Z pewnością było to wspomnienie sięgające jego najmłodszych lat. Czyżby bawił się czymś takim kiedyś? Dostał je gdy był dzieckiem...? Zamrugał, pozostawiając pytanie bez odpowiedzi i przeniósł wzrok powtórnie na Deidare.
– Co ci się stało? – zapytał bez większego zainteresowania, naciągając wilgotny kaptur mocniej. Nie był jedyną osobą w barze, która to robiła. Wchodząc do knajpy zauważył co najmniej dziesięciu innych, którzy woleli nie chwalić się swoim wyglądem.
Blondyn prychnął tylko, po chwili jednak uśmiechnął się głupio i opierając się plecami o siedzisko, splótł ręce na klatce piersiowej. Unikał jednak wzroku Uchihy, wolał przenieść go na zaparowaną szybę.
– Kiedy Kisame skończy się wydurniać? – zapytał, tym razem jednak to Itachi milczał. – Z resztą, to może lepiej, że nie zobaczy tego, co ci chcę pokazać.
Blondyn rzucił na blat gazetę, uśmiechając się jeszcze szerzej.
– Strona trzynasta, mój drogi. Masz szczęście. – rzucił zaczepnie.
– Siedziałeś na niej? – Itachi zapytał z rozbawieniem. – Aż taka jest ważna?
– Ależ tu jest obleśnie. – warknął Kisame, siadając obok Deidary i spychając go na ścianę. – Co to? – zapytał, biorąc do rąk figurki i obracając je w palcach. – Wygląda jak wrona... Dei-chan, coraz lepiej ci idzie. – dodał ze śmiechem.
– Oddaj mi to, idioto – warknął chłopak, wyrywając dzieło z rąk niebieskiego – T O DLA KOGOŚ I N N E G O. – wycedził przez zęby, odkładając delikatnie małą wronę.
– O sake – zawołał ucieszony Kisame – i to chyba całkiem niezłe.
– Nawet na nie nie patrz, troglo...
– Muszę na chwilę wyjść.
Itachi przerwał jednym zdaniem sprzeczkę współpracowników. Był wściekły i jednocześnie niesamowicie wystraszony. Już dawno nie czuł takiej mieszanki, już dawno nikt go do tego nie sprowokował. Nie dał jednak nic po sobie poznać, to go uratowało.
Wyrwał artykuł z czasopisma, wciskając go do kieszeni płaszcza i wstał. Musiał jakoś odreagować, zareagować, zrobić w tej chwili cokolwiek. Ktoś tu bawił się jego nazwiskiem w sposób, który z pewnością mógł zaszkodzi nie tylko mu ale i Sasuke – a tego nie mógł tolerować.
– Przynieś mi jakieś orzeszki, chętnie bym coś schrupał. – krzyknął za odchodzącym mężczyzną rekin. – Wiesz Deidara o co mu chodzi?
– Straszna z ciebie panienka. – mruknął w odpowiedzi, zapijając ostatnie sylaby zdania potężnym łykiem sake i próbując tym samym zatuszować radość. Nawet misja straciła dla nich już znaczenie. Szach mat, Uchiha.
* — Miron Białoszewski.
dopisałam, poprawiłam. boję się tylko, że gdzieś tam coś mi umknęło. gubię się przy dłuższych tekstach, wybaczcie.
Podoba mi się motyw z wpisami w pamiętniku. Podoba mi się w jaki sposób została nam przybliżona bohaterka. Ogólnie mi się podoba.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem cóż takiego Itachi wyczytał w gazecie. Liczę na to, że dowiem się w kolejnym rozdziale.
Czekam na nowości.
Pozdrawiam i weny życzę :)
Dziękuję za komentarz! Cieszę się, że się podoba i że zdołałam zainteresować Ciebie historią :)
Usuńnie zawiedziesz się i dowiesz wszystkiego, a przynajmniej ważniejszych informacji w kolejnym rozdziale ;)
Jeszcze raz dziękuję!
To jest... cudne.
OdpowiedzUsuńJestem zakochana w stylu, treści i szablonie. Połykam to wszystko w całości! ♥
bożesz, dziękuję <3
UsuńWydaje mi się, że myślimy trochę podobnie i mamy podobny styl - długie, refleksyjne formy, nieco tajemnicze i liryczne, pełne metafor i niedopowiedzeń. W moim przypadku jednak staram się ograniczać swoje granice refleksji, gdyż z roku na rok wychodzi mi to zdecydowanie gorzej. Ale u Ciebie - czyta się z przyjemnością, lekkością, zainteresowaniem. Chcę więcej i nie możesz teraz uciec. + za Mirona, ++++ za wszystko. Mam pewne podejrzenia, co do gazety, ale nie będę niczego zdradzać - bawię się trochę w detektywa. No i szablon bardzo mi się podoba. I czcionka. Tobie chyba nie płata figli! Czekam na więcej! <3 Buziaki
OdpowiedzUsuńJa się nie potrafię ograniczyć, zwłaszcza jeśli chodzi o rozdziały, które pisałam ponad dwa lata temu. Czytam je, widzę dużo niedociągnięć, ale nie potrafię tego do końca poprawić. Łapię blokadę, zbyt wiele powrotów do wspomnień i emocji, które mi wtedy towarzyszyły... Tak naprawdę w tym rozdziale, dodałam dzień z pamiętnika Itachiego i dłuższy fragment potraktowany kursywą. Mimo wszystko, mam nadzieję, że choć w kilku procentach czujesz to, co ja czuję, kiedy czytam Twoje opowiadanie - jeśli tak, jestem zadowolona z siebie hah.
UsuńOj wiesz, mi możesz zdradzić swoje podejrzenia! :D
Dziękuję za komentarz! xox
Świetna historia, podobają mi się fragmenty z pamiętnika. Czekam na dalszy ciąg... Wgniotło mnie w fotel.
OdpowiedzUsuńDziękuje! Cieszę się, że się spodobało i mam nadzieję, że przy kolejnych rozdziałach nie zawiodę! <3
UsuńOstatnio chyba przekonuję się do blogów o innej tematyce niż pary z kanonu Naruto. Opowiadania dotyczące Itachiego idą na pierwszy ogień... w jakiś sposób go nawet lubię.
OdpowiedzUsuńPotrafisz niesamowicie zainteresować! Ja jestem bardzo podekscytowana Twoim opowiadaniem. Masz taki przyjemny, lekki styl pisania, że pochłonęłam wszystko w okamgnieniu.
Ta dziewczyna mnie trochę intryguje. Bardzo ciekawie ją przedstawiłaś.
Opisy wywołały u mnie gęsią skórkę. Mistrzostwo.
Pozdrawiam
Blue_Bell
jejkuuu, jak się cieszę, że się spodobało! Naprawdę. Po przerwie takie słowa niesamowicie motywują do dalszego pisania.
UsuńDziękuję!
Rozumiem, że miałaś przerwę w pisaniu, tak? Długą?
UsuńTo tym bardziej się cieszę, że znalazłam Twojego bloga, akurat jak wróciłaś! ♥
Oj tak, większość tego rozdziału jest z 2014 roku. W styczniu 2015 pojawił się ostatni rozdział, czwarty, i od tego czasu nic. Teraz zabrałam się za uporządkowywanie starych śmieci, i cóż - najpewniej skończy się to dokończeniem tej historii. W mniej chaotyczny sposób niż przed laty. :D
UsuńJa mam niesamowitą radochę, że po takiej przerwie, wciąż na bloga trafiają nowe osoby, którym podoba się to, co tutaj publikuję. ♥♥♥
Znam ten uczuć! W sumie to nawet oba! :D
UsuńAle to świetnie, że zdecydowałaś się na dokończenie historii. Szkoda tak coś w połowie zostawić. Tym bardziej, że to coś niesamowitego. Opisy mnie urzekły, ale to już wiesz ♥
Blue! Teen nick, miałaś bloga na onecie jeszcze... SasuSaku, śliczny jasny szablon. No wiedziałam, że skądś nick kojarzę! Hahah ♥
UsuńOjjj, teraz się boję, że rozczaruję kolejnym rozdziałem ;___;
Co? Jak? Aż mi szczena opadła ♥ A jak się ucieszyłam! Nie sądziłam, że możesz mnie kojarzyć :O
UsuńLuuuuźna guuuma :D Nie ma się co bać! Oczarowałaś mnie swoim stylem! Będę zadowolona z każdego Twojego rozdziału ♥
Jak mam Cię zabić za ten szablon? ZAKOCHAŁAM SIĘ.
OdpowiedzUsuńBłagam, nie! Ten szablon nie jest wart niczyjej śmierci... Ściągnęłam photofiltre i kilka tekstur, nie jest wart czynów zabronionych. :X
UsuńA cóż to się wydarzyło!? Gdzieś podział się szablon? :D
UsuńTo tak :
OdpowiedzUsuń1. Papierosy u bohaterów - uwielbiam jak ktoś wplata je w wątek. Może nie są jakoś bardzo istotne dla innych -dla mnie już tak. Dlaczego ? Bo sama pale XD
2. Uchiha - nazwisko ,które zawsze mnie przekona . W prologu była mowa o Sasuke,tu o Itachim . Wkręć jeszcze Madare to nie pozbędziesz się mnie do usranej śmierci .
3. OC .Oc to coś co uwielbiam pisać ja - i o dziwo od jakiegoś czasu uwielbiam takie blogi. Modegi (o ile dobrze pamiętam ) zachęca swoją osobą,chce się czytać,po prostu. Nie wiem za bardzo jaką rolę będzie pełniła (choć wiadomo,że ważną) ale jestem tak pośpiesznym człowiekiem,że chce już wiedzieć.
4. Itachi - widzę,że wplotłaś tu też wątek jego choroby ( chyba że postradałam zmysły i może to nie był jego dziennik ) . Lubię to, bardzo mi się podoba ,że -jako nieliczna- zwracasz na to uwagę.
5. Znów nie za długo -ale też nie za krótko. To jest super,bo czytelnik nie zanudzi się na śmierć czytając opis szafy,łóżka,czy fotela,łącznie z ich detalami ( wiem,że pewnie są tacy co to lubią,ale ja do tego grona nie należę ).
Zostanę tu,chcę wiedzieć co będzie dalej. Mam nadzieję,że szybko pojawi się kolejny rozdział ^^
1.Hahaha piątka odpędzająca choroby dla palącej od palącej! :D
Usuń2.Ech Madara, jego to już naprawdę będę się bała ruszyć, to świętość. Ale będzie wspomniany, trochę sie może liczyć!
3. jejku, chciałabym Ci już napisać, co i jak ale boję się, że jeśli to zrobię, stracę chęć do pisania opowiadania hahha. jej rola przyćmi nawet i Uchihów, obiecuję xd
4. Choroba sprawia, że jest jeszcze bardziej ludzki. Potrzebne mi to jest zresztą do wytłumaczenia jego niektórych zachowań i rachunku sumienia, który planuje mu zrobić XD
5. Opis mieszkanka też pod kolejne rozdziały, jeden wystarczy na kilka, także będzie bez męczarni haha :D
Dziękuje Ci za taki komentarz <3
Pozdrawiam!
27 year old Assistant Media Planner Stacee Bottinelli, hailing from Winona enjoys watching movies like Cold Turkey and Foraging. Took a trip to Al Qal'a of Beni Hammad and drives a Ferrari 340 MM Spider. oryginalna strona
OdpowiedzUsuń